poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Drugi i trzeci dzień nad Biebrzą

Nasz drugi dzień rozpoczęłyśmy podobnie jak pierwszy, czyli pobudką jeszcze przed wschodem słońca. Poranek to magiczny czas w tej dolinie i nie zamierzałyśmy zmarnować ani jednej cennej sekundy. Postanowiłyśmy zwiedzić tym razem zachodnią granicę parku. Zaczynamy więc od mostu nad Narwią, skąd widzimy pokaźne stadko batalionów, które żerujy na podmokłym terenie wcale nie tak daleko drogi.

Same widoki z mostu też są niczego sobie. Słońce było jeszcze nisko, więc w piękny sposób oświetlało rzekę.

Jadąc dalej drogą na północ natrafiamy na dwa stadka gęsi, w których znajdują się wszystkie trzy gatunki: gęgawy, białoczelne i zbożowe. Ustawiły się pod słońce, ale przynajmniej zechciały stanąć na szczycie pagórka.

Skręcamy do takich miejscowości jak Rutkowskie, Burzyn, Mocarze, Brzostwo, Chyliny i Łoje-Awissa, czyli miejscowości po wschodniej stronie parku dobrze znane ornitologom. W każdym z tych miejsc mamy cudowne widoki na rozlewiska Biebrzy. Co prawda pod słońce i nie jesteśmy w stanie dobrze przyjrzeć się pływającej po wodzie zupie kaczek, ale wypatrujemy takie kanoniczne gatunki jak krzyżówki, rożeńce, płaskonosy, cyranki i cyraneczki.

Drobnica jest wszechobecna, tak samo jak bociany białe, które okupują chyba każdy słup.
Pliszka siwa.
Mazurek.
Para bocianów białych.
 W Brzostowie jest wyjątkowo pięknie. Wchodzimy na wieżę i cieszymy się widokiem.


Natrafiamy również na parę bocianów, która wybrała sobie bardzo malownicze miejsce do założenia gniazda, nie dając się ponieść modzie budowania domu na słupach elektrycznych.
Ich gniazdo jest na tyle duże, że to zapewne nie ich pierwszy lęg w tym miejscu -
co roku musiały dokładać gałązki.

Kolejne miejscowości dają nam więcej obserwacji wszelkiego rodzaju ptaków siewkowych, głównie oczywiście batalionów. Wszechobecne są również rycyki, łęczaki oraz krwawodzioby. Wszystkie te gatunki potrafią zrobić niezły hałas, a gdy doda się do tego jeszcze buczenie kszyka (którego słychać tuż nad głową, ale i tak nie możesz go dojrzeć), to już zupełnie nie wiesz w którą stronę patrzeć. Ptaki były niestety daleko, co utrudniało obserwacje i ich fotografowanie.
Toki krwawodziobów. Pierwszy raz widziałam taniec samca. Szkoda, ze był tak daleko - dlatego takie słabe zdjęcie.
Po tańcach samiec dopiął swego.
Rudziki kryły się chyba w każdym krzewie, który mijałyśmy. Dosłownie gdziekolwiek się zatrzymywałyśmy, tam rudzik. Przynajmniej nie były bardzo płochliwe i pozwalały podchodzić całkiem blisko. Śpiewały zawzięcie, nie zwracając na nas za bardzo uwagi.

Czy to łabędzie czarnodziobe? Mają trochę zbyt dużo czarnego na dziobie jak na łabędzie krzykliwe, ale nie jestem pewna.

Jednym z naszych ostatnich przystanków jest Wissa, w kierunku której skręcamy. To niewielka rzeka wpływająca do Biebrzy. Idąc ścieżką prowadzącą przez pola nie widzimy zbyt dużo ptaków, oprócz bocianów białych, trznadli i makolągw, ale panuje tu niesamowita cisza i spokój. Mogłabym przychodzić tu codziennie, aby się odstresować.
Wissa.



Skręcamy jeszcze na ostatnie obserwacje w okolicach Goniądza i napotykamy na wycieczkę ornitologiczną z Niemiec. To miejsce jest całkiem fajne na obserwacje, postanawiamy więc przyjechać tam następnego dnia, bo znowu nie wiadomo, jak to możliwe że nagle jest już południe.
Pliszka żółta.
Batalion. Niestety zdjęcie jest trochę niewyraźne.
Nie mogłam się powstrzymać, by nie zrobić im zdjęcia.


Dzień kończymy zachodem słońca na Górze Strękowej.

Następny dzień zaczynamy podobnie jak poprzedni. Tyle że tym razem jest straszna mgła. Przez pierwsze 15 minut nie widzę nic, co jest dalej niż 10 metrów. Potem jednak mgła rzednie, a my jedziemy w stronę Carskiej Drogi. Spotykamy kuliki wielkie w tym samym miejscu, co dwa dni wcześniej. Tym razem są trochę mniej płochliwe niż ostatnio i pozwalają się dłużej fotografować z auta. Kiedy odjeżdżamy, one nadal żerują.

Na polu, w świetle słońca, które jest jeszcze dość nisko, znów widzimy stadko niepewnie obserwujących nas gęsi. Misz-masz w stadzie: gęgawy, białoczelne i zbożowe.

Wita nas jeszcze skowronek.

Najpierw jedziemy na Długą Lukę. Zdecydowałyśmy się ostatniego dnia na Carską Drogę, licząc że może będziemy mieć na tyle dużo szczęścia, aby zobaczyć łosia. Wyjechałyśmy jednak później niż poprzedniego dnia, bo musiałyśmy zapakować do auta nasze walizki i boję się, że jest już trochę za późno na łosie. Nadal jednak nie tracę nadziei.

Na długiej luce odzywają się i latają nad naszymi głowami dwa kszyki.

Mamy już się zbierać i jechać dalej, gdy nagle moja ciocia widzi łosia. Daleko, przy wieży widokowej stoją stoją dwa łosie. To moje pierwsze zdjęcie, które zrobiłam jednemu z nich:

Powalające, prawda?
Szybko zmywamy się z Długiej Luki i jedziemy samochodem kilkaset metrów dalej, aby po chwili zahamować gwałtownie - łosie są bliżej drogi niż sądziłyśmy. W końcu robię jakieś zdjęcia, którymi warto się pochwalić.

Dają się fotografować przez dobre 7 minut, ale potem wchodzą między brzozy, spłoszone nadjeżdżającymi coraz częściej samochodami. W świetnych humorach jedziemy dalej - udało nam się w końcu zobaczyć łosie, te, których tak usilnie wypatrywałyśmy przez dwa dni!

Jedziemy na obserwacje niedaleko Goniądza. Tym razem jesteśmy same, nie licząc ptaków i domowego kota, który spaceruje po podmokłej trawie i widać, że jest niezadowolony, że ma mokre łapy.
Wokół nas latają stadka batalionów i krwawodziobów. Lądują jednak dość daleko od nas, a mnie nie udaje się zrobić dobrego zdjęcia. Ale za to udało mi się wypatrzeć kwokacza.
Kwokacz.
Pliszka żółta.
Potrzos.


Na koniec jedziemy do miejscowości Ruś, gdzie Biebrza spotyka się z Narwią. Widok jest przepiękny - mogę zagwarantować, że te zdjęcia nie oddają nawet w najmniejszym procencie tego, co zobaczyłam.

Niestety to już nasz ostatni przystanek i - w pełni usatysfakcjonowane wyjazdem - musimy już wracać do Łodzi.

niedziela, 14 kwietnia 2019

Pierwszy dzień nad Biebrzą

Na wstępie bardzo chciałam podziękować Wojciechowi Gotkiewiczowi, który doradził nam w sprawie wyjazdu nad Biebrzę. Dziękuję!

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Trochę się zabierałam do napisania tego postu, ale to wcale nie dlatego, że mi się nie chciało, ale ze względu na małą ilość czasu wolnego. Mój trzydniowy wyjazd nad Biebrzę z ciocią i panią Ewą miał miejsce tydzień temu (wyjazd 5 kwietnia w piątek a powrót w poniedziałek) i aż wstyd, że od razu nie zabrałam się za pisanie sprawozdania z wycieczki. Mam jednak tak dużo zdjęć (zrobiłam ok. 1200, a i tak bardzo dużą ilość musiałam wyrzucić), że podzielę wpis na trzy osobne posty.

W Biebrzańskim Parku Narodowym byłam już trzeci raz i jak zwykle Dolina zachwyciła nas nie tylko bogactwem natury, ale i cudownymi widokami rozlewisk. Muszę się jednak przyznać, że pierwszego dnia naszych obserwacji, czyli w sobotę (przyjechałyśmy w piątek ok. godziny 21:00), nie widziałyśmy w ogóle Biebrzy, ale jechałyśmy wzdłuż Narwi, która oplata park od strony południowej.
Wstałyśmy o 5:30 i niedługo po wschodzie słońca wyjechałyśmy z naszego ośrodka, w którym się zatrzymałyśmy (który naprawdę był niczego sobie) i ruszyłyśmy w na zachód, jadąc szosą wzdłuż meandrującej Narwi. Pierwszą naszą obserwacją był dudek, który skakał po trawie przy zakręcie szosy. Niestety nie pozwolił sobie zrobić zdjęcia i odleciał od razu, gdy samochód się zatrzymał. Musiałyśmy obejść się smakiem. Jednak kawałek dalej Narew zbliżała się do drogi, więc wysiadłyśmy, aby nacieszyć wzrok widokiem dreptających przy brzegu batalionów, pary rycyków i przeganiających się wzajemnie krawodziobów. Gdyby jeszcze nie było tak zimno.
Bataliony.
Również bataliony.
A tu krwawodziób.
Jadąc dalej wdziałyśmy jak stado batalionów i śmieszek bezczelnie korzysta ze świeżo zaoranego pola, chmarą latając za traktorem.

Krajobrazy również miło było podziwiać.

Zatrzymałyśmy się przy większym rozlewisku przy drodze. Na początku rzuciły nam się w oczy żerujące po łące kuliki. Na początku myślałam, że to kuliki wielkie, ale po przejrzeniu zdjęć okazało się, że w grupce trzech ptaków znajduje się również kulik mniejszy. W rzeczywistości wcale nie różnił się aż tak bardzo rozmiarem od swojego kuzyna.
Kulik mniejszy.
Tu również kulik mniejszy.
Po lewej kulik mniejszy, po prawej kulik większy.

Kiedy oderwałyśmy wzrok od kulików (z których bardzo się cieszyłam), na wodzie zaobserwowałyśmy cyranki, cyraneczki, płaskonosy, świstuny i rożeńce. Między kaczeńcami pływały również łabędzie nieme i krzyżówki.
Para rożeńców.
Z lewej - dwa samce cyraneczki, z prawej (z białym paskiem na głowie) samiec cyranki.
Ponownie cyraneczki i cyranki.
 Niedaleko brzegu pojawił się perkozek, ale postanowił nie dać się sfotografować tak łatwo, bo co chwila nurkował pod wodą.
Perkozek.
Na koniec jeszcze przeleciał kulik, zaśpiewały rudziki i po tym miałam ochotę schować się w samochodzie, bo wydawało mi się, że od samego rana nie zrobiło się ani trochę cieplej. Moje palce powoli zamarzały.
To był chyba mniejszy.
Tak wyglądało miejsce obserwacji.
Były też oczywiście bataliony.
Zatrzymałyśmy się przy wieży widokowej w Zajkach, ale rozlewiska były daleko i niewiele było widać. Ale koło drogi pałętały się mało płochliwe rudziki i spędziłyśmy dobre 15 minut, fotografując je.

Zjechałyśmy z drogi prowadzącej do Wizny, aby dojechać do kolejnego rozlewiska na naszej liście w poszukiwaniu gęsi. Gęsi za bardzo nie było, ale za to bardzo głośno dawały znać o swojej obecności łabędzie krzykliwe! Ile ja się ich naszukałam! Nareszcie! Para łabędzi pływała sobie spokojnie w dogodnej odległości na zdjęcia i zachowywała się dość głośno (z przerwami na czyszczenie piór).

To było naprawdę miłą odmianą. Te okolice były tak ciche i spokojne, a jedynym głośnym dźwiękiem był klangor żurawi, krzyki łabędzi lub ewentualnie traktor. Czemu poranek nie mógł trwać dłużej? Wydawało mi się, że słońce strasznie szybko wbija się w górę. Co prawda było coraz cieplej, ale ptaki stawały się mniej aktywne.

Pojechałyśmy na krótko do Góry Strękowej aby spojrzeć z góry na rozlewiska Narwi.

Niedaleko Wizny zatrzymałyśmy się znowu kilka razy, aby lepiej przyjrzeć się żerującemu bocianowi i batalionom. W końcu tak jakoś wyszło że minęło południe.

Niestety nie wiem, czy to piecuszek, czy pierwiosnek, bo odezwał się tylko głosem ostrzegawczym. Jak się potem okazało, piecuszek i pierwiosnek odzywają się w ten sposób niemal identycznie, więc pozostało nam odróżnianie gatunku po kolorze nóg (tym bardziej dobry sposób, że zwykle odcień jest nieco inny na każdym zdjęciu). Ta opcja też się nie sprawdziła, bo światło postanowiło ich nie oświetlić na zdjęciu.

Po południu byłyśmy już tak zmęczone, że pojechałyśmy już tylko do sklepu, a potem do ośrodka, by odpocząć. Ale już godzinę później pojechałyśmy znowu w teren, ale tym razem pojechałyśmy na ścieżkę w Narwiańskim Parku Narodowym prowadzącą przez podmokły las.

Na ścieżce byłyśmy tylko my, a jedynymi odgłosami były śpiewy ptaków. To było zarazem bardzo relaksujące dla mnie (coś cudownego w porównaniu do codzienności pełnej stresu) jak i denerwujące, bo za nic nie mogłam wypatrzeć ptaków śpiewających na drzewach. Wydawało mi się, że ptak siedzi tuż przede mną, ale za nic nie mogłam go wypatrzeć, podczas gdy on dawał chyba najgłośniejszy koncert w swoim życiu.
Czasami wydawało mi się, że słyszę tylko pierwiosnki.
Podobało mi się odbicie w wodzie.
Gęgawa.
Trznadle akurat były na tyle uprzejme, że się pokazywały.
To koniec dnia pierwszego. Drugą część postaram się wstawić jak najszybciej! Życzę Wam miłego tygodnia.