Druga część relacji z długiego majowego weekendu :)
Prócz wyjazdu w Dolinę Słudwi i Przysowy (
część 1) byłam też oczywiście u siebie na wsi. Tu też, mimo pozorów, bardzo dużo się działo. Co roku, jak tu przyjeżdżam, nie mogę się doczekać, by móc sprawdzić, jakie, być może, nowe ptaki pojawiły się w okolicy. Bo zawsze jest coś nowego.
Teraz ponownie mogłam obserwować dawno nie widziane przeze mnie w tych okolicach gatunki:
kobuza, białorzytkę i
słowika szarego. Ten ostatni przez jednen cały dzień pięknie śpiewał.
 |
Białorzytka |
 |
Kobuz |
Do ciekawszych można zaliczyć
muchołówki szare,
kuropatwy, potrzeszcze, kopciuszki, makolągwy, trznadle i
czajki.
 |
Seria muchołówki szarej: 1. |
 |
2. |
 |
3. |
 |
4. |
 |
Makolągwa (samiec) |
 |
Powróciły w nasze strony czajki. |
 |
Potrzeszcz :) Nie jest za ładnie ubarwiony, jednak bardzo lubię jego głos, który zresztą też melodyjny nie jest. Co poradzę, że jednak bardzo lubię tego ptaka? |
 |
Kulczyki były mało płochliwe. |
 |
Dobrze znany nam już Pan Mazurek. |
 |
Oraz Pan Kopciuszek. |
Oraz takie dziwne coś, co nie wiem, co to jest. Wstawiłam na Forum Przyroda to wyszło, że może to być wrona albo popaćkany drapol - orlik. Bardzo dziękuję tamtym osobom za pomoc, jednak ptak nadal nie jest ostatecznie oznaczony. Ktoś potrafi poprawnie oznaczyć?
Bogatki założyły sobie gniazdo w rurze od hamaka. Więc kiedy sobie leże, widzę co chwila coś takiego:
Ptaki nie mają problemu z wchodzeniem i wychodzeniem z rury, jednak boimy się,że jest im tam po prostu za gorąco! Rura po południu znajduje się w cieniu, jednak zanim słońce zacznie górować promienie grzeją metal...
Podobno w okolicy pojawiły się płomykówki! To byłoby niesamowite, gdyby udało nam się jedną spotkać. Pojawiły się głosy, że na sąsiedniej wsi wykluły się pójdźki! To bardzo dobra wiadomość - pójdźka jest coraz rzadziej występującą sową. U nas, jak widać, ma się dobrze, bo co roku można usłyszeć i zobaczyć którąś z nich.
Tym razem pójdźka też się pokazała. Jechaliśmy rowerami, a ja, jak zwykle, rozglądałam się po starych wierzbach w nadziei, że może gdzieś siedzi. I była. Ale nie na wierzbie, tylko na jabłonce. Siedziała najpiękniej na świecie, lepiej do zdjęcia usiąść nie mogła. Całą ją było widać, była wyprostowana i gapiła się prosto na mnie, kiedy przejeżdżałam 4 metry od niej! A ja, zamiast pojechać dalej, zatrzymałam się, ledwo co postawiłam rower i nawet nie zdążyłam sięgnąć po aparat w naiwnej nadziei, że sowa wytrzyma jeszcze 15 sekund. Skąd! Kiedy tylko się odwróciłam, zobaczyłam, jak, znudzona, odwraca się i odlatuje w głąb sadu. No nie! Jak można się tak bezczelnie pokazać, a potem odlecieć, nie dając się uwiecznić na zdjęciu?! Oczywiście potem już się nie pokazała.
To się nazywa zastrzyk adrenaliny.
To tyle :) Pozdrawiam.